Marek Piechocki, prezes LPP: Nie pozwę ich za raport o Rosji. Na razie

O kuluarach sprzedaży biznesu w Rosji, odbudowywaniu wizerunku po raporcie Hindenburg Research, postulatach wobec państwa i planach rozwoju spółki mówi Marek Piechocki prezes LPP

Publikacja: 10.05.2024 06:00

Marek Piechocki, prezes LPP: Nie pozwę ich za raport o Rosji. Na razie

Foto: materiały prasowe

CS: Czy ktoś nagrywa?

UZ: Właśnie włączam dyktafon.

Dobrze, że jest tym razem ktoś, kto nagrywa, chociaż słowo nagrywanie w świecie biznesu czy w ogóle w świecie kojarzy się pejoratywnie. Dopiero co się okazało, ile stosowano „pegasusów” i pewnie nie wiemy jeszcze dokładnie, jaka była tego skala.

A sprawdzał pan, czy pana telefon nie ma „pegasusa”?

Nie, nie sprawdzałem. A można?

Można.

Szczerze i brutalnie: jestem prezesem spółki z WIG20 i zawsze wychodziłem z założenia, że mnie nagrywają, a nagranie odtworzą dopiero wtedy, gdy będą potrzebowali. Tak naprawdę jednak to nie mam nic do ukrycia. W związku z tym, co ja będę się przejmował, niech nagrywają.

To poprosimy o aktualne zdjęcie do publikacji…

Ma mnie pan. Tu jestem konsekwentny. Dzięki temu, że nie pozwalam się fotografować, mogę normalnie żyć.

No to przejdźmy płynnie do pierwszego pytania: na nagraniach znalazłyby się dowody na handel LPP w Rosji?

Nie, nie znalazłyby się. Rosja. Faktycznie musimy od niej zacząć. Tak naprawdę to decyzja o wyjściu z niej była dla nas najtrudniejszą decyzją w historii. Możemy sobie mówić, że z dzisiejszej perspektywy wydaje się dużo łatwiejsza. Natomiast musimy mieć świadomość, w jakiej sytuacji byliśmy tego 24 lutego, gdy wybuchła wojna. Z jednej strony mieliśmy nad sobą presję społeczną, aby jak najszybciej opuścić Rosję. To jest dla mnie zrozumiałe: i klienci, i społeczeństwo tego oczekiwali. Zresztą my sami jako zarząd nie mieliśmy już w pewnym momencie ochoty prowadzić tam biznesu. Z drugiej strony mieliśmy też świadomość, że czy nam się to podoba, czy nie, jest także druga strona medalu – właśnie biznesowa. Jesteśmy odpowiedzialni za kapitał, który nam powierzyli akcjonariusze. Pogodzenie jednego z drugim było najtrudniejsze.

Żałuje pan podjętych wtedy decyzji?

Jak sobie myślę o tym po tych dwóch latach, to wydaje się, że nie mogliśmy podjąć innej, lepszej decyzji, bo trzeba spojrzeć trochę na to merytorycznie. Nie ma nas w Rosji, nie ma tam naszych marek, a odzyskaliśmy już 700 mln zł z 2 mld zł, które mogliśmy stracić na dobre. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że gdybyśmy spisali je wówczas w straty, akcjonariusze pewnie nie otrzymaliby dywidendy. Zapewne nie bylibyśmy też w stanie zapłacić 350 mln zł CIT.

Oczywiście, nadal mamy jeszcze do zyskania 900 mln zł od spółki, która przejęła nasz biznes w Rosji. Jednak mogę chyba powiedzieć, że zaspokoiliśmy obowiązki wobec inwestorów wynikające z kodeksu spółek handlowych i praw rynku kapitałowego. Mówią one, że powinniśmy dbać o interes akcjonariuszy, jak najlepiej można.

To, jakie są dziś jeszcze związki LPP z dawnym biznesem w Rosji?

Dziś właściwie większość rzeczy, które mieliśmy do zrobienia (aby zakończyć związki z rynkiem rosyjskim – red.), już się dokonały. Zaczęło się od rzeczy trywialnych, jak nadzorowanie poszczególnych sklepów, wypłat dla pracowników itd.

Wszystkie szczegóły tłumaczyliśmy już na spotkaniu z inwestorami oraz w pismach do Komisji Nadzoru Finansowego.

Natomiast trzeba też mieć świadomość, że kiedy ta wojna wybuchła, nie mieliśmy kolejki chętnych na aktywa w Rosji. To tak naprawdę w takim języku biznesowym to się nazywało „fire sale” albo „wyprzedaż z pistoletem u skroni”.

Czytaj więcej

Niełatwe cerowanie dziury po krachu LPP

Sprzedaż biznesu w Rosji ogłosili państwo faktycznie szybko. Bodaj w trzecim miesiącu od wybuchu wojny. To nie mogło nie dziwić.

Nie mieliśmy 6–12 miesięcy na przygotowanie klasycznej transakcji, jak np. przejęcie Artmana. Klasyczne podejście polega na tym, że robi się analizy, zatrudnia firmy konsultingowe do wyceny, a tutaj wszystko musiało się zdarzyć natychmiast albo błyskawicznie w ciągu raptem miesiąca. Niektóre decyzje musieliśmy podejmować intuicyjnie.

Sklepy zamknęliśmy w marcu, w kwietniu należności, które miała wobec nas rosyjska strona, nie były płacone, a my byliśmy winni za towary naszym dostawcom w Azji i wszystkim innym. Gdy płatności nie zaczęły spływać, to my jako LPP również mieliśmy drobny moment zawirowania. W raportach giełdowych państwo możecie zaobserwować, że gdzieś około września, października, wtedy kiedy te płatności się pojawiły, stan finansów LPP był bliski zera. Brak w kasie 200–300 mln zł przy tak dużej spółce jak my oddziałuje bardzo źle na bieżące funkcjonowanie. Z drugiej strony wiedzieliśmy, że płyną do nas góry towarów zamówione wcześniej zarówno pod spółkę ukraińską, jak i rosyjską.

I dlatego wydaje się, że z takiego punktu widzenia biznesowego to była najbardziej słuszna decyzja, żeby z jednej strony odzyskać jak największą część zainwestowanych pieniędzy naszych akcjonariuszy, a z drugiej strony, żeby też w pewien sposób nie zachwiać jednak całym LPP. Bo to, że spółka rosyjska by zbankrutowała z dnia na dzień i 2 mld złotych nam nie wypłaciła, to nie jest tak, że LPP by sobie to tak przełknęło bez niczego, bo całe kapitały własne LPP to jest rząd trochę ponad 4 mld. To mogłoby również skutkować tym, że zachwiałyby się korzenie całego LPP.

Kupującym według komunikatu spółki zostało konsorcjum chińskie. Ostatnio okazało się, że należy do niego b. pracownica LPP. Braliście pod uwagę inne możliwości?

Mieliśmy trzy propozycje sprzedaży. Jedna, przesłana nam przez EY, polegała na tym, żebyśmy wymienili się sklepami ze sportową siecią Sport Master. To nie rozwiązywało problemu, oni mieli sklepy w Belgii, Holandii etc., ale to były tylko sklepy, a my mieliśmy jeszcze 1,2 mld zł należności z tytułu towarów kupionych dla rosyjskiej spółki. Druga oferta, którą otrzymaliśmy, to była oferta mówiąca, że ktoś chciał przejąć nasz biznes, ale ze znakami towarowymi, co nie wchodziło w grę, bo nie wyobrażaliśmy sobie, że Reserved będzie nadal sprzedawany w Rosji – to nie wchodziło w ogóle w grę. W końcu jako trzecia pojawiła się oferta naszej dyrektor tamtejszej spółki: przyszła i powiedziała, że ma inwestorów. Później skończyło się tak, że z grupy inwestorów została jedna inwestorka i że ona razem z tym inwestorem może przejąć działalność, ale pod warunkiem całkowitego uniezależnienia się spółki rosyjskiej od LPP, choć sukcesywnie. Wiedzieliśmy, że to potrwa. Mieliśmy już podobne doświadczenia ze sprzedażą Esotiq & Henderson w 2011r., gdy podobną transakcję zaproponował nam jeden z dyrektorów. Płatności spływały do nas wtedy przez trzy lata. Tutaj sytuacja wyglądała trochę podobnie.

Warunkiem transakcji było, że spółka rosyjska przejmie wszystkie procesy zarządzania rosyjskim biznesem. Zaczęło się oczywiście od procesu nadzoru na sklepami. Spółka rosyjska wdraża u siebie własne systemy informatyczne. Jest ich kilkanaście. Już teraz na poziomie wszystkich sklepów działają systemy przekazane spółce rosyjskiej i są przez nią zarządzane.

Zastanawiam się, czy gdy rozmawialiśmy w listopadzie ub.r., to pan miał świadomość, że Hindenburg Research przygotowuje coś o LPP, szuka informacji o Rosji?

O tym, że to jest Hindenburg, nie. Dowiedzieliśmy się o tym bardzo późno. Natomiast dochodziły już do mnie słuchy, że ktoś – teraz wiemy, że był to b. dziennikarz CNN i Reutersa – kontaktuje się z naszymi byłymi i obecnymi pracownikami, bo nam to zgłaszali. Ale tego typu rzeczy się zdarzają, odkąd jesteśmy coraz większą firmą. Myślałem tylko, że to jakiś dziennikarz śledczy czegoś szuka. Jednak w drugim etapie tenże były dziennikarz zaczął oferować pieniądze byłym pracownikom za informacje. Do czego to może doprowadzić, nie spodziewałem się w najczarniejszych scenariuszach.

Czytaj więcej

LPP: nie handlujemy w Rosji od dwóch lat, ale zarabialiśmy

Pytam o to, bo rozmawiamy dziś o Rosji, o KNF właśnie z powodu raportu Hindenburg Research, w którym zarzucono wam pozorne wycofanie się z Rosji i który w marcu wywołał krach na akcjach LPP. Jak sądzę, nadal trwa odbudowywanie wizerunku spółki i zaufania inwestorów i rynku.

Raczej tak, tak należy o tym powiedzieć, chociaż mam wrażenie, że to zaufanie w dużym stopniu się odbudowuje. Dla mnie taką miarą jest kurs akcji LPP i jego zachowanie wobec rynku, czyli wobec WIG20. Spojrzałem na niego wczoraj, przygotowując się do tego wywiadu. Nasz kurs przez 6 i 12 miesięcy zachowuje się tak jak WIG. Dzisiaj jest o 5 proc. niższy niż był w feralnym momencie (15 marca – red.), bo akcja była wtedy po chyba 17,5 tys., a teraz jest po około 16,5 tys. Zaufanie odbudowuje się.

Myślę, że to jest karygodne, że pojawia się ktoś, kto rynkiem manipuluje, kto de facto w stopce długiego artykułu, małym druczkiem z małą gwiazdką, pisze tzw. disclaimer, w którym mówi, że nie bierze żadnej odpowiedzialności za to, co jest powyżej napisane.

A tam mogą się znaleźć słowa nieprawdziwe i niepotwierdzone. I ten ktoś de facto manipuluje rynkiem, mówiąc, że LPP dokonało pozorowanej sprzedaży biznesu rosyjskiego, a cały wzrost LPP, bo de facto do tego to zmierza, że cały wzrost i rozwój LPP, pochodzi z rosyjskich , a nie z innych źródeł, które LPP ma. Jednym z dowodów na to ma być import z LPP do Kazachstanu w skali tak dużej, że właściwie cała Polska tyle nie wyeksportowała do tego kraju.

Jednym z argumentów Hindenburga, że LPP nadal działa w Rosji, były kody kreskowe na metkach odzieży w rosyjskich sklepach. Jak to pan wyjaśni?

Sytuacja z barcode’ami była taka. Spółka rosyjska nie odebrała sama kolekcji wiosennych. Przez dwa–trzy miesiące tamtejsze sklepy były zamknięte. Nawet konsul Bangladeszu interweniował u nas w sprawie nieodebranych towarów w tamtejszych fabrykach. Z powodów, o których już mówiłem, nie mogliśmy dopuścić do tego, żeby spółka rosyjska nie miała towarów, a te, które mogliśmy zapewnić, w części były już ometkowane nowymi znakami towarowymi, bo – przypomnę – umowa sprzedaży zabraniała kupującemu używania naszych znaków towarowych. Zdarzało się też, że towary od tych samych dostawców przyjeżdżały do Polski. Na zmianie barcode’ów zależało przede wszystkim spółce rosyjskiej, żeby źródło towarów nie mieszało się.

Teraz niech pan sobie wyobrazi, że pojawia się towar w polskim centrum dystrybucyjnym, gdzie pracują Ukraińcy, który jest oznakowany jakimiś rosyjskimi metkami. Ukraińcy tutaj przeżywali z tego powodu horror. Przyznam, że nawet nie sprawdzaliśmy, czy spółka rosyjska dopełniła formalności w tym zakresie, bo nie chcieliśmy, aby choć na dzień dłużej towary przeznaczone na rynek rosyjski omyłkowo trafiały do Polski. I to rozwiązało problem. Mogę zapewnić, że towary przeznaczone na rynek polski oznaczone były prawidłowo.

Czy to wszystko oznacza, że my w LPP kontrolujemy biznes w Rosji? Ja patrzę na to tak. Sprawdziliśmy dokładnie: w 2019 roku z Polski do Rosji wyjechało 281 pracowników i przebywało tam ponad 900 dni. To się nazywa kontrola spółki rosyjskiej. W 2022, w 2023 nikt nie wyjechał. W 2019 r., kiedy ta spółka była naszą własnością, omawialiśmy jej wyniki na wszystkich spotkaniach sprzedażowych, na których omawiamy co rano w poniedziałek, jak sprzedaje Bułgaria, a jak sprzedaje Rumunia, a gdzie sprzedajemy mniej, gdzie sprzedajemy więcej. Myślę, że do października 2022 roku przez moment na to spoglądaliśmy, ale z czasem sukcesywnie przekazaliśmy wszystkie te czynności na rzecz spółki rosyjskiej.

Nasz kontakt ze spółką rosyjską czy moje zainteresowanie nią wynika z jednej prostej przyczyny. Czy oddadzą mi 900 milionów? Jak oni co kwartał u nas spłacają swoje zobowiązania? Bo proszę pamiętać, to nie jest tylko zapłata za sklepy rozpisana do 2026 r., której pierwsza rata została już zapłacona. Kwota ta obejmuje też należności za towary, które pierwotnie wynosiły 1,2 mld zł.

À propos towarów. LPP nadal dostarcza je przez agentów zakupowych do Rosji czy już państwo zaprzestali dostaw, skoro zapowiedział pan skrócenie tzw. okresu przejściowego w relacjach z rosyjską spółką?

Zaprzestajemy sukcesywnie. Wierzę, że do końca roku udział sprzedaży do agentów spadnie do zera. Rosyjska spółka jest na etapie przejmowania ostatnich procesów. Wierzę, że do końca tego roku to nastąpi. Przyszły rok będzie, że tak powiem, zupełnie na czysto.

Gdy zapowiedział pan skrócenie okresu przejściowego, pojawiały się komentarze, że to może jednak oznaczać jakieś odpisy obciążające wyniki LPP. Na jakiego rzędu odpisy trzeba się przygotować? To jest jeden z takich elementów ryzyka, który brany jest ciągle przez inwestorów giełdowych pod uwagę.

Jestem optymistą, że do tego nie dojdzie. A być może dzięki mojemu optymizmowi ja w ogóle istnieję jako przedsiębiorca i dzięki temu jestem tu, gdzie jestem. Czasami zdarza się tak, że popełniam błędy i coś mi nie wychodzi. Ale na koniec, jak się podsumuje te 23 lata na giełdzie, to myślę, że ci, którzy uwierzyli w LPP w 2001 roku, nie żałują tego. I dlatego ciągle bym zakładał, że jednak nie odpiszemy niczego, że oddadzą nam całość. Jest jeszcze czas, bo ostatnia rata jest w 2026.

My wypełniamy rzetelnie swoje zobowiązania. To oni decydują, w jakiej ilości, jaki i po ile kupują towar. I oni decydują, gdzie towar będzie kupiony. Z naszej strony to konsekwentna dezinwestycja, definitywne wyjście z Rosji, zamknięcie biznesu w Rosji. Powoduje ona, że odzyskujemy pieniądze. Dlatego ja wierzę, że odpisów nie będzie. Może się mylę, ale ciągle wierzę.

Pomagacie im prowadzić biznes.

Przekazywaliśmy i właśnie już kończymy przekazywanie funkcji i procesów zgodnie z warunkami definitywnej sprzedaży spółki rosyjskiej, aby zminimalizować straty zamknięcia biznesu LPP w Rosji. Wcześniej te funkcje i procesy były w centrali LPP, a transakcja wymagała przekazania ich do spółki rosyjskiej. Rozliczamy w ten sposób transakcję sprzedaży. Nawet likwidacja spółki jest rozłożona w czasie, bo trzeba spłacić wierzycieli. Rozmawiamy wszak o tym, czy nasze wierzytelności wobec spółki rosyjskiej są zagrożone. Pozostajemy ze spółką rosyjską w relacji, która jest konieczna do przejęcia przez spółkę rosyjską wszystkich funkcji. Podam przykład systemów IT. To są ich systemy, natomiast my przekazujemy jedynie dane tak, aby migracja danych z jednego systemu do drugiego nastąpiła z sukcesem.

Czy raport Hindenburga sprawił, że LPP ma gorsze relacje z kontrahentami? Są jakieś wymierne straty, które ponieśliście, poza spadkiem notowań czasowym z powodu tego raportu?

Z tego powodu nie. Oczywiście jak ten raport się pojawił, byliśmy w kontakcie ze wszystkimi bankami po to, żeby wszystkich uspokoić, tak jak byliśmy w kontakcie z rynkiem kapitałowym.

Wierzę osobiście, że tak samo jak nam, tak i Komisji Nadzoru Finansowego zależy na tym, żeby inwestorzy nie tracili, a zarabiali. Żeby nie dochodziło do manipulacji, żeby nie chodziło do oszustwa. Wierzę w to, że Komisja Nadzoru Finansowego zajmie się tym, co zrobił Hindenburg, bo de facto on złamał niejeden przepis Unii Europejskiej dotyczący komunikacji, czyli tak zwanego MAR-u, i de facto manipulował kursem. Napisał na końcu swojego tak zwanego disclaimera, że to wszystko może być nieprawdą, ja nie biorę za to odpowiedzialności, ale publikuję raport, aby wywołać spadki i osiągnąć na tym znaczny zysk dla siebie, klientów Hindenburga i współdziałających z nim funduszy. No i co, tak naprawdę on nie działał na rzecz inwestorów, tylko okradł iluś inwestorów, no i uciekł.

To, skoro tak, dlaczego sami ich nie pozwiecie?

Złożyliśmy zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa manipulacji. To najdalej idący środek.

Ale równie dobrze moglibyście, stać was na to, wytoczyć im proces. Hindenburg ma niejeden proces w Stanach Zjednoczonych.

Być może, ja nie wiem, czy oni mają procesy czy nie, wiem, że są na pewno profesjonalistami w tego typu działaniach... I teraz, jak ja sobie myślę o tym, że ja mam w Stanach Zjednoczonych wytaczać im proces, to ja mówię, mogę to zrobić, stać mnie na to... Ale czy ja mam ten czas na to przeznaczyć, czy ja mam przeznaczyć lepiej ten czas na to, żeby ta firma była dwa razy większa w ciągu trzech lat? Mam takie przekonanie, że ja znam się na handlu, a są od tego instytucje, które powinny dbać o to, żeby taka manipulacja rynkiem się nie wydarzyła. Inwestorzy sprzedawali akcje LPP, bo usłyszeli od Hindenburga, że sprzedaż biznesu w Rosji ogłoszona przez LPP była pozorna, była fikcją. Przestraszyli się tego, co jest kłamstwem. Mnóstwo szczegółów w raporcie Hindenburga niemożliwych do weryfikacji w ciągu kilku godzin miało uwiarygodnić tę informację Hindenburga. Powtarzam kłamliwą.

Nasza filozofia jest taka, że skupiamy się na corowym biznesie, a sądów raczej unikamy. Myśmy chyba nigdy nie mieli procesu z kimkolwiek. Ale nie wykluczamy żadnego narzędzia prawnego, w tym procesu, jeżeli wymagać tego będzie ochrona interesów LPP i akcjonariuszy LPP przed bezprawnymi działaniami.

A co, jeśli Hindenburg nie odpuści, a są takie pogłoski, że dalej kopie w sprawie waszej współpracy w Rosji i chce odsłaniać kolejne wątki.

Ja myślę, że tu nie ma już czego odsłaniać, a większość z tych rzeczy, które zostały „odsłonięte”, to są manipulacje lub mistyfikacje. Jeżeli się pojawią kolejne rzeczy, prawdopodobnie będą to kolejne mistyfikacje. Na przykład pojawi się, że „byłem w kontakcie z szefem spółki rosyjskiej”. Tak, jestem w kontakcie. A jak mam nie być? To jest dłużnik, który jest winny LPP duże pieniądze, a dodatkowo warunkiem umowy było przejęcie przez spółkę rosyjską wszystkich operacji. I co, to będzie afera? Może będzie, ale ja nic nie poradzę, że jako wierzyciel muszę sprawdzać, jaka jest sytuacja dłużnika i czy odda mi pieniądze, a dodatkowo zgodnie z umową muszę mu przekazać wszystkie operacje, co z natury rzeczy wymusza kontakt.

Mówi pan, że staraliście się uspokoić rynek. Ale tak naprawdę z drugiej strony, to raczej w wielu wypadkach trzeba było pana uspokajać. Sytuacja, biorąc pod uwagę zastawy na pana akcjach, mogła doprowadzić do tego, że straciłby pan kontrolę nad spółką.

To jest ważna rzecz: to nie są moje zastawy, tylko fundacji, którą utworzyłem.

Bądźmy szczerzy.

Ja mówię poważnie. Wracając do pytania. Faktycznie tak się na rynkach kapitałowych czasami dzieje, że ludzie, właściciele czy fundacje zastawiają się bardzo wysoko i wtedy faktycznie wpadają w taką pułapkę, że mogą tracić kontrolę. Natomiast trzeba mieć świadomość, że fundacja Semper Simul zastawiła niewielką ilość akcji, i aby je stracić, cena musiałaby spaść chyba poniżej 4 tys. zł. To z 17 tys., to się nie da, a na pewno jest bardzo trudne.

Skoro się dało w ciągu jednego dnia zbić kapitalizację z 34 do 21 mld zł, to dałoby się również zbić cenę do takiego poziomu.

Jeżeli inwestorzy będą wierzyć w nas tak jak przez te wszystkie lata, to się na pewno nie uda.

Robimy wszystko, żeby LPP stale rosło zarówno po przychodach, jak i po dochodach. Ufam, że rzetelne prowadzenie firmy, która rośnie, jest gwarancją wzrostu, a nie spadku kapitalizacji. Wierzę, że nasza reputacja, na którą pracowaliśmy tak ciężko przez tyle lat, przechodząc przez okresy trudnych kryzysów LPP, więcej znaczy niż funduszy typu Hindenburg żyjących na koszt inwestorów z wywoływania paniki wśród inwestorów publikacją informacji, o których sam Hindenburg w disclaimerze mówi, że mogą być nieprawdziwe.

A spadek kursu akcji w piątek 15 marca dał wam do myślenia i będziecie zmniejszać wielkość zastawów?

Nie, trzeba chyba działać.

A z drugiej strony spółka, broniąc się przed raportem Hindenburga, podała, że to próba przejęcia kontroli. Było to realne zagrożenie?

Tak jak wspominałem ten raport był dla nas szokiem i ogromnym zaskoczeniem, więc w momencie jego ujawnienia nie wykluczaliśmy żadnego scenariusza. Analizowaliśmy również i taki scenariusz. Żeby mitygować takie ryzyko będziemy chcieli na walnym zgromadzeniu podnieść kwestię tego, aby spółka miała możliwość tzw. buybacku, czyli skupu własnych akcji, w takich właśnie kryzysowych sytuacjach, aby móc bronić się przed tego typu agresywnymi zachowaniami. Gdy nastąpił atak, mieliśmy 3 mld zł środków własnych. Teraz mamy ich ciągle 2,8 mld zł. Gdybyśmy w momencie ataku mieli możliwość skupu akcji własnych, to posiadając własne środki, być może udałoby się zmniejszyć skalę paniki.

I nie zareagowaliście?

Prawnie nie mieliśmy takiej możliwości. Mi w ogóle nie było wolno, bo był tzw. okres zamknięty. Mogę pani powiedzieć, że się zdziwiłem, kiedy jeden z moich znajomych parę dni później powiedział: „no, a ja sobie trochę zarobiłem już na was”, bo kupił akcje w głębokim dołku wywołanym przez Hindenburga.

Są wieści z prokuratury po waszym zawiadomieniu?

Zostało przekazane do Prokuratury Okręgowej w Warszawie do wydziału ds. przestępczości zorganizowanej. Obecnie przedstawiamy długie wyjaśnienia do Komisji Nadzoru Finansowego.

O co pyta was KNF?

Chcielibyśmy, i to byłoby moim marzeniem, żeby KNF również spojrzała na LPP jako, tak jak powiem jeszcze raz, wiarygodnego przez 23 lata uczestnika rynku kapitałowego, który dostał dziesiątki nagród za wiarygodność, który płaci w Polsce rocznie 350 milionów złotych podatków samego CIT, a 3,5 miliarda różnych innych podatków, i żeby przyjrzała się faktycznie praktykom Hindenburga, który zarobił kosztem inwestorów, wprowadzając ich w błąd, manipulując i działając, moim zdaniem, niezgodnie z prawem. Niestety, na koniec podpisując się i dodając disclaimer.

Czyli o co pyta Komisja?

Komisję interesuje, czy LPP działała zgodnie z MAR. Wszystko koncentruje się wokół spraw właścicielskich spółki rosyjskiej, komunikacji LPP z rynkiem kapitałowym i zgodności z międzynarodowymi standardami sprawozdawczości finansowej (MSSF). Odpowiadamy na wszystkie pytania, współpracujemy, ale ja wierzę w to, że KNF również przyjrzy się temu, ile Hindenburg złamał przepisów MAR-u, jeśli chodzi o komunikację z rynkiem, bo jestem przekonany, że to jest niezgodne z prawem. Zysk Hindenburga sfinansowali inwestorzy, którzy ulegli panice wywołanej kłamliwą informacją Hindenburga, że informacja LPP o sprzedaży spółki rosyjskiej, dezinwestycji w Rosji była pozorna, była fejkiem.

Poza zgłoszeniem do prokuratury próbowaliście też zainteresować sprawą kogoś z rządu?

Pomyśleliśmy, że to jest związane z Ukrainą, z Rosją, że albo ktoś chce przejąć... Co wtedy robić? I dlatego się zgłosiliśmy do Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Jednocześnie jako spółka chyba jesteśmy jedną z kilku prywatnych, a około 20 w Polsce firm, która ma tak zwane porozumienie horyzontalne z Krajową Administracją Skarbową. Chyba trzy lata KAS sprawdzała, czy wszystko w LPP jest zgodne z przepisami itd. itd. Zobligowaliśmy się wtedy, że jeżeli cokolwiek zrobimy albo coś będzie działo się wokół nas, to będziemy KAS informować. No i też zwróciliśmy się do KAS, że widzimy różnego rodzaju dziwne ruchy i nie wiemy, co z tym robić. To było krótko przed tą aferą.

No i jakie były odpowiedzi z MSZ-u i z KAS-u?

Była reakcja ze strony MSZ. Konsul z Ukrainy dzwonił do nas, czy mógłby w czymś pomóc, czy mógłby coś zrobić. W KAS-ie chyba to było na tyle krótko, że nie zdążyli podjąć jakichkolwiek kroków. Hindenburg zaskoczył wszystkich.

W raporcie Hindenburga pojawiła się teza, że utrzymywanie relacji handlowych na rynku rosyjskim jest sprzeczne z umową o finansowaniu z głównym bankiem spółki i że może on wypowiedzieć kredyt. Czy którykolwiek z banków w umowach z LPP ma taki punkt? Istnieje ryzyko, że prowadzenie biznesu z krajem obciążonym sankcjami przez Unię Europejską może wywrócić finansowanie spółce?

Nie mamy z żadnym z banków podpisanych takich umów. Znowu nie wiem, skąd oni to wzięli. Dodam tu może, że moje podejście do umów z bankami jest dość konserwatywne. A mogę pani powiedzieć jeszcze, żeby było bardziej odmiennie: dla zwiększenia bezpieczeństwa LPP ma również 600 milionów w bankach szwajcarskich, gdyby naszemu systemowi coś się stało.

Czy spółka wyciągnęła jakieś wnioski na przyszłość z zamieszania z raportem Hindenburga? Czy ma sobie coś do zarzucenia, jeśli chodzi o komunikację sposobu wychodzenia z Rosji? I czego by już nie zrobiła w przyszłości?

Nigdy nie ma idealnych rozwiązań. Zastanawiałem przez jakiś czas nad tym, czy rzeczywiście mieliśmy możliwość zrobienia tego inaczej. Natomiast mam wrażenie, że konsekwencje, które by te inne sposoby spowodowały, byłyby dużo większe i gorsze dla inwestorów niż te, które dzisiaj przeżywamy.

Jeżeli chodzi o komunikowanie z rynkiem, to mam przekonanie, że najważniejsze były dwie informacje, sprzedaliśmy spółkę rosyjską i LPP nie będzie prowadzić w Rosji działalności operacyjnej i te informacje przekazaliśmy. Dla inwestorów to są najważniejsze informacje, że LPP zaprzestaje działalności w Rosji i nie będzie się już na tym rynku rozwijać, przypominam, że w 2021 roku i wcześniej informowaliśmy rynek, że Rosja będzie naszym głównym rynkiem rozwoju. Dezinwestycja, czyli sprzedaż spółki rosyjskiej, oznaczała konieczności zmiany tej strategii. To jest kluczowa informacja dla inwestorów, że ze strategii rozwoju LPP wypadł rynek rosyjski. LPP do Rosji nie wróci.

Wychodziliśmy z założenia, że Rosja to jest biznes, który umiera, który się kończy i nie o takich biznesach rynek chce rozmawiać. Rynek chce zwykle rozmawiać o tym, jakie są szanse i możliwości, i przyszłość firmy, a nie o tym, jak coś zamyka. A my mamy parę rzeczy, które również zamykamy, ale nie mają większego znaczenia dla rynku, bo to nie jest przyszłość. Inwestorzy, kupując akcje spółki giełdowej, kupują jej przyszłość, a nie przeszłość. Tak że... To jest trudne naprawdę do powiedzenia.

Nie mamy poczucia, że coś ukrywaliśmy. My regularnie robimy konferencje wynikowe, piszemy raporty. Jesteśmy otwarci na wszystkie pytania, w zasadzie pytań o Rosję nie było. Więc wychodziliśmy z założenia, że wystarczająco wypełniamy ten obszar komunikacyjnie.

Oczywiście nie jest mi przyjemnie, kiedy muszę się tłumaczyć państwu czy rynkowi kapitałowemu z kłamstwa Hindenburga. Nie jest mi przyjemnie, że rynek kapitałowy zachwiał się na tydzień. Akcje na szczęście wracają do tego poziomu, który był wcześniej.

Z prostych rzeczy, które chcemy wprowadzić, jest zapis o buybacku, o którym już mówiłem.

To po co było iść na giełdę, skoro wszystkie informacje chce pan trzymać dla siebie?

Nie żałuję tego, że poszliśmy na giełdę. Czasami żartem mówię, że musiałem sprzedać część siebie za najmniejsze możliwe pieniądze, bo za 48 złotych. I to była moja najgorsza transakcja – mówiąc żartem. A poważnie, nie byłoby nas tutaj dzisiaj, gdyby nie inwestorzy, którzy w nas uwierzyli. Oni dali nam pieniądze do dalszego rozwoju. Dlatego ten mój szacunek dla wszystkich inwestorów jest tak duży i tak ciągły. Myśmy nigdy, nigdy nie zrobili czegoś, co by działało na szkodę inwestorów. Ja mogę powiedzieć, że to dlatego ja czasami mówię, że LPP to jest Lubianiec Piechocki i Partnerzy, bo tych partnerów mamy znaczącą większość. To są ci drobni inwestorzy, ci, którzy w nas wierzyli, ci, którzy że tak powiem, na nas zarobili czy zarabiają, ci, którzy ciągle z nami są.

Ale z drugiej strony proszę mieć tę świadomość, że nadmiar informacji też wprowadza w błąd. Przejrzałem jeszcze przed raportem Hindenburga bardzo dokładnie, jakie komunikaty wydaje dwóch największych w tej branży, czyli H&M i Inditex, i oni nie komunikują połowy tego co my. Raporty kwartalne, raporty roczne przeglądałem sobie bardzo dokładnie, bo to akurat było przedmiotem mojej analizy. Giełda nie wymaga podawania wszystkich informacji o spółce, w tym stanowiących tajemnicę przedsiębiorstwa, bo to byłoby ze szkodą dla spółki, a więc jej akcjonariuszy. W informacjach giełdowych nie chodzi o to, aby na talerzu podawać konkurencji wszystkie informacje o spółce, ale o podawanie informacji niezbędnie koniecznych z punktu widzenia podejmowania przez inwestorów decyzji inwestycyjnych.

W ten sposób możemy później przejść do tego, co przed nami. I zaczniemy od tego: czy zaproponował pan spółce zmianę polityki informacyjnej?

Nie będziemy zmieniali polityki komunikacyjnej. Chcemy pozostać tu, gdzie jesteśmy.

Przygotowują się państwo do wyjścia z giełdy, dzięki buy backowi również?

Nie.

Ile na buy back zostanie przeznaczone?

Nie chcę mówić, że nigdy, ale tak na 90 proc. w najbliższych dwóch latach nie zakładamy wykorzystania uchwały o buy backu, a jedynie chcemy mieć zgodę walnego zgromadzenia akcjonariuszy na wypadek sytuacji kryzysowych.

Możemy o planach na ten rok porozmawiać? Czy są one aktualne?

Nie, one już nie są aktualne.

Czyli odwołujemy dwucyfrowy wzrost przychodów w tym roku, poprawy marży brutto, szybszy rozwój Sinsay i dwucyfrowy wzrost online? Czy nie?

Tego nie odwołujemy. To są rzeczy, które zostają. Słowo „dwucyfrowy” może jednak znaczyć 11, ale może również znaczyć 99. To jest dosyć szerokie pojęcie.

Będzie bliżej 11 czy bliżej 99?

99 proc. to w e-commerce Sinsaya. Poważnie mówiąc, szacujemy, że w tym roku będzie to bardzo blisko 20 proc., mimo że sprzedaż do agentów zakupowych spada. Nadal będziemy rośli.

Możecie mnie wyprowadzić z błędu, ale mam wewnętrzne przekonanie, że jesteśmy jak w roku 2001. Z jednej strony mamy, można powiedzieć, dojrzały rynek centrów handlowych i sprzedaż w segmencie średnim Reserved, Cropp, House, Mohito. Tam wzrosty będą dużo mniejsze. Moglibyśmy więcej otwierać w Rumunii, w Bułgarii i innych krajach. Tam jeszcze jest szansa na rozwój, ale on nie jest taki interesujący jak perspektywy Sinsaya. Sprzedaż w tej marce rośnie o 60–80 proc. Jeżeli pomyślicie, że w tej chwili buduje się ponad 620 sklepów samego Sinseya i kolejna setka innych brandów, to nasze działy architektoniczne, działy najmu nie wiedzą nawet, za co mają się chwycić. Wychodzi na to, że w tym roku chcemy otwierać prawie dwa sklepy każdego dnia. A w przyszłym roku, uwaga, chcemy przyspieszyć. Chcemy otworzyć ponad 900 sklepów. To jest duże wyzwanie dla ludzi, którzy tu pracują.

A jaki będzie ten rok i przyszły rok dla online’u? Myślę o tym pod kątem danych, które pokazuje ciągle Zalando, gdzie wzrostów przychodów brak, rentowność jest na poziomie 1–2 proc. LPP zakłada dwucyfrowy wzrost przychodów w sieci. Czy to się udaje? I jak wygląda pierwszy kwartał pod tym względem, w ogóle pod względem wyników grupy?

W ubiegłym roku nasze przychody trochę się zachowywały tak jak Zalando. Jeśli chodzi o internet, to one były dosyć słabe. Bardzo mocno koncentrowaliśmy się na rentowności. Nasze sklepy internetowe miały rentowność zbliżoną do sklepów stacjonarnych. W tym roku chcemy powiedzieć sobie, że nie koncentrujemy się tylko na zyskach, bo jak pani spojrzy na ubiegły rok, to rentowność operacyjna LPP była najwyższa w historii – 13,5 proc. W tym roku, kiedy już tego się nauczyliśmy, mówimy OK, to teraz chcemy bardziej rozsądnie się rozwijać, czyli bardziej pozyskiwać rynek. Wierzę, że w pierwszym kwartale możemy uzyskać wzrost w e-commerce o 24 proc.

I tak będzie w całym roku? Takiego tempa się by pan spodziewał?

Jak nie lepszego. Dlaczego? W dużej mierze dzięki Sinsay. On rośnie znacząco szybciej. Marki Reserved, Cropp, House, Mohito mają wzrosty w internecie zbliżone do Zalando.

Czyli rentowność operacyjna grupy spadnie? O ile?

Nie będzie mniejsza niż dwa lata temu. Zysk LPP w przyszłym roku nie może być mniejszy niż ubiegłym, bo inwestorzy nam na to nie pozwolą. Całe LPP jest tak ustawione i system premiowy wszystkich menedżerów jest tak ustawiony, że jeżeli nie ma wzrostu zysków, no to nie ma premii. To jest proste, prawda?

Zmiana władzy w Polsce ułatwia życie panu i LPP?

Chcemy być daleko od polityki. Wierzę, że gospodarka będzie się rozwijała szybciej. A znowu rozwój gospodarki, mamy te pieniądze z KPO itd., powoduje, że to napędza konsumpcję, czyli dla nas jest to na pewno lepiej, jak są pieniądze na rynku polskim.

Czy dostaje pan sygnały, że ktoś chciałby kupić LPP?

Chyba teraz już jesteśmy za duzi.

A wy się rozglądacie, żeby przejąć jakieś brandy na rynku?

Nie mamy na to czasu. Sinsay to maszyna, która tak szybko rośnie, że nie pozwala nam robić nic innego. I wiemy, że z punktu widzenia biznesowego nie powinniśmy niczego innego robić.

Ma pan postulaty wobec państwa?

Oczekiwałbym od państwa jako duży, rzetelny, podatnik, że państwo mnie za to doceni i będzie chronić przed nieuczciwymi działaniami firm typu Hindenburg.

Jesteście z Pomorza, a na Pomorzu jest taki jeden obywatel, który ma tu duże wpływy w Polsce.

Ja z żadnymi premierami, ani z tym, ani z tamtym, że tak powiem, nie zawiązywałem takich czy innych stosunków. Staram się wypełniać swoje obowiązki. Nie wchodzę w politykę, ale buduję siłę gospodarczą kraju, budując silną firmę, dając miejsca pracy i płacąc podatki. Jestem przekonany, że dzięki temu kraj będzie silniejszy. I oczywiście po drodze będą kontrowersje, czy ludzie mają odpowiednie wynagrodzenia, czy to, czy tamto, czy taka moja decyzja jest właściwa, czy nie. Ale na koniec o tym mówią podatki, które zapłaciliśmy. Albo zysk inwestorów w postaci dywidendy, który wypłaciliśmy.

Czy Hindenburg Research skontaktował się z panem po publikacji raportu?

Nie skontaktował się ani przed publikacją, aby dać mi szansę zajęcia stanowiska, ani po publikacji. Do tej pory nikt od nich nie skontaktował się z nami. A sądziłem, że tak będzie. Bo im nie zależy na tym, aby podać informację rzetelną, skomentowaną przez emitenta, ale aby wywołać panikę na giełdzie z zaskoczenia i zarobić na tym bardzo dużo. Proszę przeczytać ich disclaimer w raporcie, a wszystko staje się jasne.

CV

Marek Piechocki (ur. 1961 r.) – polski przedsiębiorca i menedżer. Jest współzałożycielem, a od 1995 r. prezesem grupy sieci sklepów z odzieżą LPP z siedzibą w Gdańsku. Do LPP należą marki Reserved, Cropp, House, Mohito i Sinsay. Rodzinna fundacja Semper Simul, którą założył Marek Piechocki, jest głównym akcjonariuszem LPP oraz mniejszościowym Puro Hotels i BBK (Home&You). W latach 90. obecny przedsiębiorca był asystentem konstruktora w Zakładzie Elektrotechnicznym Jerzy Lubianiec, a w Przedsiębiorstwie Handlowym ETA dyrektorem ds. handlowych. Od 1991 r. z J. Lubiańcem prowadził PH Mistral, które przekształcono w LPP. Ukończył budownictwo lądowe na Politechnice Gdańskiej.

Parkiet PLUS
Analitycy widzą przestrzeń do zwyżek notowań firm z indeksu WIG20
Parkiet PLUS
Dobra koniunktura podbiła płace prezesów
Parkiet PLUS
Najdroższe akcje. Warto je mieć?
Parkiet PLUS
Mimo rekordów WIG-u coraz mniej spółek uczestniczy w hossie na GPW
Parkiet PLUS
Czy chińska nadwyżka jest groźna dla świata?
Parkiet PLUS
Usługa zarządzania aktywami klientów to nie kiosk z pietruszką